Czy coś takiego może się zdarzyć? Wydawało Ci się kiedyś, że dopadła Cię depresja biegowa? O takich zjawiskach raczej się nie mówi. Ciągle słyszy się tylko o endorfinach, sile, mocy, a standardowe hasztagi na Instagramie to #fight czy #power lub inne pozytywne hasła. Ale czy ktoś kiedyś pomyślał, że biegacza może dopaść załamanie nerwowe? W życiu nie idzie, w pracy się nie układa, uciekasz w bieganie i tam też Ci nie wychodzi. Czy może to doprowadzić do tego, że będziesz przeklinać swoją ulubioną aktywność, jaką jest bieganie?

Moja depresja biegowa

Oj, miałem ją i to całkiem niedawno, bo jakiś rok temu. Po ciężkich przygotowaniach do Maratonu Warszawskiego w którym pobiegłem 3:03, byłem załamany. Przygotowując się biegałem jak szalony po 140 – 160 kilometrów w tygodniu. Trenowałem dwa razy dziennie, ćwiczyłem na siłowni. Na trening poświęcałem naprawdę bardzo dużo czasu. Co z tego wyszło? Jedna wielka klapa. Dodatkowo, jak to ja, napompowałem tzw. „bańkę” wokół siebie, która pękła właśnie w dniu nieudanego startu. Stałem się mistrzem treningów, a na zawodach okazało się, że głowa nie dała rady i uzyskałem zaskakująco słaby wynik. Czym to było spowodowane?

Patrząc na to z perspektywy czasu myślę, że mimo wielkich chęci, nie do końca wiedziałem co i jak ugryźć i za bardzo dążyłem do zbyt pochopnie ustawionego celu. Tak naprawdę ten cel był oderwany od rzeczywistości i niemożliwy do wykonania. Nie oszukujmy się, gdy spojrzeć na teraźniejszy trening i ten, który robiłem rok temu podczas przygotowań, praktycznie nie ma co porównywać. Już samo to, że w 2015 r. najcięższy tydzień to było 115-120 kilometrów, daje dużo do myślenia. Otworzyło mi to oczy i zrozumiałem, że nie trzeba biegać nie wiadomo ile, by biegać dobrze.

Dołek

Po Maratonie Warszawskim byłem tak rozbity, że stałem się dosłownie wrakiem człowieka. Przez tydzień nie biegałem, tylko zajadałem smutki czekoladą i batonikami. Najchętniej w tamtym czasie zapadłbym się pod ziemię, zastanawiałem się ciągle jak wybrnąć z impasu, który tak naprawdę sam sobie zgotowałem. Sam wywarłem na siebie presję i musiałem sobie z nią jakoś poradzić.

Szybki start

Po maratonie i powrocie do domu zauważyłem, że w mojej okolicy organizowany jest w parku osiedlowy bieg. Dystans 4,2 kilometra, nawet przez chwilę pomyślałem, że to jakiś znak. Zapisałem się i po tygodniowej przerwie wystartowałem. Początek był nawet obiecujący, wystartowali biegacze, z którymi do tej pory wygrywałem. Spokojnie objąłem prowadzenie. Mieliśmy za sobą zaledwie 1,5 kilometra, gdy poczułem, że zaczyna mnie odcinać. Nogi miałem jak zalane betonem. Po 2 km zacząłem tracić kontakt z grupą, a mózg konsekwentnie odcinał mi zasilanie. Pozostały dystans był dla mnie ciężką walką. W głowie kłębiły się myśli, żeby zejść z trasy, sam już nie wiedziałem, po co mi to wszystko, po co mi to całe bieganie. Byłem tak wkurzony, że najchętniej rozszarpałbym wszystko na strzępy. Nie pamiętam już nawet, który dobiegłem, byłem potwornie rozgoryczony. Zostałem w tyle za biegaczami, z którymi do tej pory nie przegrywałem. Była to kolejna lekcja pokory i dowód na to, że bieganie jest nieprzewidywalne.

Mimo że były to małe zawody, dostałem puchar za 2 miejsce w kategorii M-20. Było to jakieś światełko w tunelu, które jednak szybko zgasło, tak jak moja nadzieja na szybsze bieganie kiedykolwiek. Miałem dziwne myśli. Przez kolejne dni nie chciało mi się biegać, ani nawet myśleć o bieganiu. Najchętniej zakopałbym się pod ziemię i nie pokazywał. Dopadła mnie depresja biegowa. Było strasznie słabo, nie miałem siły ani chęci na pisanie bloga, na publikowanie zdjęć, właściwie na nic. Odpoczywałem przez jakiś czas i starałem się o tym nie myśleć. Wiedziałem jednak, że dotarłem już na tyle daleko, że nie chcę z tego rezygnować i walczyłem sam ze sobą, zastanawiając się co robić.

Depresja biegowa – ciąg dalszy

Po każdym upadku trzeba się jakoś pozbierać, wymyślić coś nowego i iść do przodu. Trzeba przełknąć gorzką pigułkę porażki i ruszać dalej. Wiem, że jestem na cenzurowanym i teraz każdy może się na mnie wyżyć. Czekałem długi czas, by napisać artykuł o hejterach, który opublikowałem dopiero po tym, jak przebiegłem Amsterdam Maraton. Wcześniej jednak musiałem sam wypić piwo, którego nawarzyłem. Później był bieg Sylwestrowy w Trzebnicy. Nie poszło rewelacyjnie, ale i forma była w lesie. Tak naprawdę nic nie nabiegałem. W zimie wpadłem na pomysł biegania po schodach i w końcu w zeszłym roku wygrałem Sky Tower Run. I tak zacząłem przygotowania do biegania po schodach, przy okazji trenując do innych dystansów. Udało się pobiec w Rondo I oraz we Wrocławiu na Sky Tower. Tym razem nie były to jakieś spektakularne starty, ale jakoś dałem radę. Niemniej jednak dalej nie mogłem się pozbierać.

Przełomowy moment

Moja depresja biegowa zaczęła mijać dopiero wtedy, kiedy moim trenerem został Wojtek Kopeć. On pozwolił mi spojrzeć na bieganie z innej perspektywy. Jak coś nie wychodziło, to motywował. Dzięki niemu uwierzyłem, że bieganie na poziomie 32 minut na 10 km jest wciąż możliwe, a życiówka w maratonie to kwestia czasu. Nowe bodźce biegowe i nowe treningi spowodowały otwarcie na świat i na nowo wyzwoliły we mnie entuzjazm. Znowu zaczęło mi się to podobać. Byłem szczęśliwy!

Uważajcie

Z perspektywy czasu radzę Wam wyznaczać realne cele, które będziecie w stanie zrealizować. Jeśli zaczynacie biegać nie zakładajcie, że od razi polecicie maraton w 3h, bo jak przebiegniecie go w 4h to będziecie załamani. To samo tyczy się innych dystansów. Pamiętajcie, że biegacie przede wszystkim dla przyjemności i dla poprawy swojego samopoczucia, zdrowia, kondycji. Czasami, gdy zbyt mocno się nakręcicie, może to spowodować więcej szkody niż pożytku. Niech bieganie sprawia Wam radość, cieszcie się choćby tym, że biegacie bez kontuzji. Gdy zaczyna się dziać coś złego poszukajcie u kogoś motywacji – na przykład u mnie, zawsze dam Wam radę czy dobre słowo, które może czasami wiele zdziałać. Ja ze swojej strony dziękuję Wam, że motywujecie mnie do prowadzenia tej strony. Jesteście wielcy i nieocenieni!

Ucieczka

Tak naprawdę nowy cel i zmiany w treningu spowodowały, że moja depresja biegowa zniknęła. Wiem teraz, że stać mnie na szybsze bieganie niezależnie od dystansu. Wszystko to jest kwestią organizacji, pozytywnego myślenia i dobrego planu treningowego. Wiem, że jeszcze stać mnie na wiele i jeśli tylko życie pozwoli, to na pewno się nie poddam i będę walczył dalej ze swoimi słabościami.

Podsumowanie

Realne cele, które jesteśmy w stanie zrealizować, nienakręcanie się za wszelką cenę na wyniki, dużo pokory i rozumu to klucz do sukcesu. Nie zawsze można „kozaczyć”, chwalić się i wymądrzać, bo czasami źle się to kończy, a nawarzone piwo trzeba wypić i często odbija się to na naszym zdrowiu, psychice i pasji, jaką jest bieganie. Pamiętajcie: nie żyjemy, by lepiej biegać, biegamy, by lepiej żyć!