Orlen Warsaw Marathon sam organizator tytułuje narodowym świętem biegania. Takie określenie to z pewnością jedne z najwłaściwszych słów opisujących tę imprezę. Biuro zawodów, strefa startu i mety, a także całokształt organizacji powinny zapaść w pamięć wszystkim biegaczom. Pisząc ten tekst chcę zauważyć, że Orlen wykonał naprawdę bardzo dobrą robotę.
Biuro zawodów
Po odbiór pakietu pojechałem w sobotę wieczorem. W biurze zawodów panował duży ruch, było naprawdę mnóstwo ludzi, ale wolontariusze uwijali się jak mogli. W moim wypadku niestety nie obyło się bez przygód. Nie mogli znaleźć mojego numeru i musiałem się trochę nachodzić, aby wyjaśnić sytuacje. Niemniej jednak zaangażowanie ludzi w biurze było na wysokim poziomie, sprawę udało się załatwić i mogłem udać się na zwiedzanie targów.
Sprawnie działające biuro
Expo
Dawno nie widziałem nigdzie tak dużej ilości stoisk biegowych. Było tam wszystko – od odżywek, przez ubrania biegowe i buty, po zegarki i inne akcesoria. Niesamowite ilości nowych produktów. Bardzo mi się podobało podejście ludzi na stoiskach. Z każdym można było porozmawiać i dowiedzieć się czegoś ciekawego. Na kilka minut także przystanąłem przy stoisku Sklepu Biegacza, aby porozmawiać ze swoimi kolegami z pracy. Dodatkowo dłuższą chwilę spędziłem na rozmowie z Jurkiem Skarżyńskim. Dziękuję, Jurku, za słowa otuchy i dodanie motywacji.
Duże wrażenie zrobiły na mnie wywieszone przy wyjściu listy startowe – zajmowały one niewiarygodnie dużą przestrzeń, największą jaką widziałem do tej pory. Spoza expo moją uwagę zwróciły także imponujące bramy startu i mety oraz rzucające się w oczy oznaczenia kilometrów. Orlen Warsaw Marathon zrobił nie krok, a wielki skok do przodu. Zrobiło się naprawdę międzynarodowo. Przynajmniej takie odniosłem wrażenie.
Listy startowe!!!
Razem z Jurkiem Skarżyńskim
Dzień biegu
Na miejscu koło stadionu byłem prawie półtorej godziny przed startem. Spokojnie można było znaleźć miejsce parkingowe i rozgrzać się. W ramach rozgrzewki zrobiłem 4,5 kilometra. Czułem, że mam siłę i wszystko pójdzie po mojej myśli. Wiedziałem także, że jestem dobrze przygotowany. O moich treningach możecie poczytać na stestuje.pl – opisuję je co tydzień.
Po rozgrzewce, jakieś 15 minut przed startem, przebrałem się koło samochodu i udałem się na START. Tym razem także nie obyło się bez przygód. Pomyliłem się i zamiast na start biegu na 10 km pobiegłem na start maratonu. Musiałem nadrobić dodatkowy kilometr, przez co wszedłem do strefy startowej niemal w ostatniej chwili. Zdążyłem tylko jeszcze przybić piątki ze znajomymi i musiałem skoncentrować się już na zawodach. Kawałek startu honorowego i przesunęliśmy się na start ostry. Byłem w trzeciej linii za kobietami. Powtarzałem sobie w głowie, żeby biec z nimi i nie szaleć.
3…2…1…
Ruszyliśmy. Najpierw przepychanka, a po 500 m utworzyły się już grupki. Biegłem w grupie z czołówką kobiet. Tempo było naprawdę komfortowe. Pierwszy kilometr walnęliśmy w 3:10. Nie czułem się zmęczony, wręcz przeciwnie. Drugi kilometr w grupie i 3:20. Tempo bardzo fajne. Co chwilę ktoś zmieniał się na prowadzeniu, aby uciekać przed wiatrem, który dość mocno wiał w twarz. Trzeci kilometr to 3:22 i biegniemy dalej. Nic się nie dzieje. Dobiegamy do Konwiktorskiej i rozpoczynamy podbieg. Jest ciężko, odstaję troszkę od grupy, pokonując kolejne metry. Pod koniec morderczej wspinaczki zaczynam czuć kłucie w lewym boku. Pomyślałem: „Nie, nie, Ślęzak, wydaje ci się – nic się nie dzieje”. Wyprostowałem się, złapałem rytm, ale mimo to ból zaczął narastać…
Początek złego
Po podbiegu starałem się o tym nie myśleć, złapałem się Słonika i biegłem. Tak dotarłem do Sądu Najwyższego i gdy wbiegliśmy na śliską kostkę brukową mięśnie brzucha zaczęły doskwierać mi coraz bardziej, praktycznie zginając mnie w pół. Masowałem, rozciągałem, ale już wiedziałem, że nic z tego nie będzie. Wbiegając na Krakowskie Przedmieście byłem mijany przez kolejnych biegaczy. W połowie Krakowskiego dogoniła mnie Sylwia Ejdys, z którą biegłem na Wro Active. Zapytała co mi jest i czy mam kolkę. Odpowiedziałem, że niestety walczę z jakąś kontuzją. W tym momencie moje tempo oscylowało w granicach 3:50/km. Biłem się z myślami co zrobić, zejść czy nie? o robić? Biec dalej? Na Tamce był zbieg, tam myślałem, że się zbiorę, ale niestety – mimo zbiegu moje tempo wynosiło 4:40. Nic mi się nie kleiło. Tak dobiegłem do Mostu Świętokrzyskiego. Ciągle nie mogłem się odnaleźć. Po pokonaniu 8,5 kilometra nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, brzuch odpuścił. Skurcze minęły i… ostatnie 1500 m pobiegłem po 3:12/km. Bądź tu mądry i pisz wiersze. Na końcówce minąłem kilka osób i dobiegłem z beznadziejnym czasem 36:31.
Co się stało?
Problemy z mięśniami brzucha miewałem już od dawna. Teraz były naprawdę poważne. Nie wiem z czego to wynikało, ale będę musiał to sprawdzić i przeanalizować trening, aby go ułożyć lepiej. Niemniej jednak jest to jakiś problem mięśniowy, nad którym będę pracował jak tylko będę mógł. Razem z moim fizjoterapeutą na pewno coś wymyślimy. Trzeba to wziąć na klatę i stawić temu czoła i nie łamać się! Z biegania nie zrezygnuję i na pewno jeszcze poprawię swoją życiówkę na 10 km! Nie będę się przed Wami samobiczował, bo nie o to chodzi. Z porażek też trzeba wyciągać odpowiednie wnioski.
Meta i medal
Strefa mety robiła wrażenie. Wielka, wręcz olbrzymia, przemyślana i dobrze zaplanowana. Dodatkowo świetni kibice! Wszystko to sprawiało, że czy to bieg na 10 km czy maraton mieliśmy naprawdę wielkie święto. Każdy kto ukończył bieg otrzymywał medal. Medal nietuzinkowy, inny niż wszystkie. Przypadł mi do gustu,bo jeszcze takiego wcześniej nie widziałem. Tutaj naprawdę należą się duże podziękowania dla Organizatora. Miasteczko biegaczy (depozyty, szatnie, masaże, prysznice) bardzo dobrze, wręcz rewelacyjnie zorganizowane. Zaraz się okaże, że nic tylko wszystko chwalę, ale naprawdę OWM zasłużył sobie na to.
Podsumowanie
Imprezę oceniam 10/10, natomiast swój bieg już słabiej. Mimo wszystko z każdym krokiem człowiek się uczy i trzeba wyciągać wnioski z każdego doświadczenia. Nie poddaje się i konsekwentnie robię to co lubię i co jest moją pasją. Kocham biegać i wiem, że tak łatwo się nie poddam.
A Wam jak poszło na Orlenie? Zrobiliście życiówki? Jak Wam się podobało? Napiszcie w komentarzach.
Przeczytajcie także: