Wielu z Was chce się dowiedzieć, co takiego zrobiłem, że udało mi się osiągnąć w maratonie taki wynik. Jeśli ktoś jeszcze nie czytał relacji z biegu – zachęcam, bo działo się bardzo wiele. Muszę jednak przyznać, że droga do sukcesu nie była usłana różami. Było cierpienie, niepowodzenia i duży wysiłek, a więc wszystko to, co jest wliczone w cenę sukcesu. Zdarzały się dni, gdy miałem niewielką motywację, kiedy nie czułem, że to co robię ma sens. Teraz, gdy już trochę ochłonąłem po zawodach i porównuję ostatnie przygotowania do poprzednich, widzę jak wiele się zmieniło.
Zmiana trenera
Była najbardziej znacząca i zdecydowanie dodała mi skrzydeł. Ciężko realnie ocenić, co moglibyśmy wypracować z kimś innym, niemniej zauważyłem, że nowe spojrzenie na mnie jako biegacza pozwoliło na duży i szybki progres. Moim nowym trenerem został Wojtek Kopeć, z którym współpracuję wyłącznie przez internet – jak widzicie taki model pracy jest możliwy. Wojtek pokazał mi, że zna się na bieganiu maratonów i wie, jak przygotować zawodnika do startu.
Zmiana treningu
Wiąże się ściśle ze zmianą trenera, każdy ma przecież nieco inne spojrzenie i metody. Jednak rolą fachowca jest zawsze dobrać odpowiedni trening. Przede wszystkim zacząłem biegać mniej. Tak, tak – przeczytajcie to zdanie uważnie. Wcześniej biegałem po 140-150 km tygodniowo, teraz po 100-110 km. Najdłuższy tygodniowy kilometraż wyniósł 130 km. To zdecydowanie mniej, niż robiłem do tej pory. Dzięki temu nie męczyłem tak nóg, nie forsowałem organizmu i miałem więcej czasu na regenerację. Biegałem też jednostki treningowe typu 5 x2 km, 20 x 400 m czy 10 x 1 km, wszystko na krótkich przerwach.
Kłóciłem się kiedyś z moim fizjoterapeutą, Łukaszem Pawikiem, o ćwiczenia stabilizujące. Na początku nie widziałem sensu w ich wykonywaniu i zwyczajnie nie chciało mi się ich robić. Ale wiedziałem też, że jestem w kropce, bo ciągle łapały mnie podczas biegu bolesne kolki, problemem był nawet dystans 10 km, o maratonie nie wspominając. Ale nie miałem przecież nic do stracenia, za to wiele mogłem zyskać, dlatego też na blogu powstał artykuł na ten temat. Teraz mogę powiedzieć, że właśnie te ćwiczenia uratowały moje bieganie i pozwoliły na tak dobry czas w Amsterdamie. I jest to w 100% ich zasługa, bo przed startem zapomniałem wziąć No-spę, którą sobie przygotowałem. Przypadek? Nie sądzę 😉 Jeśli ktoś z Was chciałby spotkać się z Łukaszem, zapraszam do kontaktu.
Sen
Bardzo duży nacisk położyłem na spanie. Spałem codziennie od 7 do 10 godzin. Starałem się naprawdę wysypiać, aby każdego dnia być gotowym na kolejne wyzwania i treningi. Najdłużej zawsze regenerowałem się po 30-kilometrowych i szybkich tempówkach.
Dieta
Jadłem dużo i bardzo kolorowo. Co to znaczy? Codziennie zjadałem duże ilości warzyw, owoców, mięsa, orzechów, jajek. Starałem się zdrowo odżywiać, pamiętać o 5-6 posiłkach dziennie, a także o piciu co najmniej 1,5 litra wody każdego dnia. Dodatkowo przed maratonem zaufałem diecie białkowej, mimo że niełatwo mi było ją utrzymać. Był to jednak dobry wybór, bo wszystko się zgrało, a jaki jest wynik sami wiecie. Odpowiednia dieta i schemat w jedzeniu pozwalają na szybką regenerację. Planowanie i gotowanie w takich przygotowaniach to ważna sprawa. Dziękuję tu mojej żonie Klaudii za pomoc!
Brak suplementów diety!
Ograniczyłem się w tym aspekcie do minimum. Nie brałem ani BCAA ani żadnych witamin czy innych chemicznych śmieci. Ograniczyłem się do kilku testów żeli na treningu, aby sprawdzić jak zareaguje mój organizm i uniknąć przykrej niespodzianki w dniu biegu. Pod tym względem też się zabezpieczyłem, biorąc Stoperan na 1,5 h przed startem. To zdecydowanie lepszy pomysł niż ryzyko poszukiwania toalet podczas biegu. Zresztą w Amsterdamie trzeba by było załatwiać się na środku drogi, mając całkiem niezła publikę – wolałem nie kusić losu.
Spokojna głowa
Nikomu się nie chwaliłem, nie pompowałem sztucznie balonika i nie wywierałem na siebie presji. Nikt nie wiedział o starcie, a mnie bez tego napięcia było dużo łatwiej. Na nic nie musiałem liczyć ani z niczym się mierzyć. Atakowałem tylko swoje słabości i swój cel w głowie. Przed maratonem nie wrzucałem zdjęć ani nawet nie rozpisywałem kilometrów. Miałem jakiś plan działania i założone tempo, jednak nie trzymałem się niczego sztywno. Po prostu robiłem swoje. Biegłem w Obornikach i we Wrocławiu, wyobrażałem sobie właśnie moje codzienne treningi, rozbiegania.
Pewność siebie
Nauczył mnie jej właśnie Wojtek! Dodawał otuchy i cierpliwie wszystko tłumaczył. Dawał dobre rady i motywował. Ja nie zawsze wiedziałem czy na pewno dam radę. Czasami nie chciało mi się wstać, gdy wszyscy spali, ale i tak robiłem wszystko zgodnie z zaleceniami. Zaufałem mu w 100% i to się opłaciło, czego dowodem jest osiągnięty w Amsterdamie wynik.
Podsumowanie
Wiem, że wyżej wymienione czynniki wpłynęły na mnie pozytywnie, wiem, że gdyby nie one to nie byłoby tego wyniku. Do tego doszedł mój dzień, czas i dobra pogoda. Wszystkie te elementy ułożyły się w jedną całość i stworzyły piękną i ciekawą historię, która poprawiła mi bardzo humor i ogólne samopoczucie. Jestem też przekonany, że ten sukces pozwoli mi być lepszym biegaczem!
Obserwuj mnie na Facebooku i Instagramie