Trening do maratonu, cieszył się dużym zainteresowaniem dlatego zachęcam Was do zapoznania jak przebiegały dalsze przygotowania.

Siódmy tydzień

Spędzony na mazurach w pięknej scenerii, dlatego też bardzo dobrze znosiłem obciążenia, które miałem zaplanowane. Poniedziałek wolne, wtorek rozbieganie, a w środę 10x200m szybkie podbiegi. W czwartek znowu spokojne rozbieganie, a w piątek od samego rana walczyłem na bieżni w Giżycku z 10 (serie)x300/600m przerwa po 300m (1 min) po 600m (2:30), 300m po 58-1:05, 600m po 1:50-2:10 – mega ciężki trening, ale zrobiłem go już na mega luźnej nodze, niespodziewanie dobrze się czułem. W sobotę luźne 12km i w niedziele po południu już w Białce Tatrzańskiej zrobiłem 29km po 4:33/km. Nie miałem kompletnie mocy, bo 4 godziny przed zjadłem pizzę, która do samego końca treningu była moim katem. Ten tydzień zamknąłem w 108 kilometrach i w takiej regeneracji, że czułem się jak młody Bóg. Spałem po 9 – 11 godzin. Nie musiałem się nigdzie spieszyć, a wszystko przychodziło z dużą przyjemnością. Do tego następny tydzień mogłem prowadzić treningi w górach, które kocham.

Ósmy tydzień

Trening do maratonu w pełni. Zaczynałem czuć przypływającą energię. Poniedziałkowo jak zwykle odpoczywałem. We wtorek zrobiłem 10x400m – przerwa – 200m – biegałem po górkach. ale moc mnie rozpiera. W piątek miałem pobiec 10 kilometrów w ramach Festiwalu Biegowego w Białce Tatrzańskiej. Nie przewidywałem innego scenariusza jak wygrana. Czułem się dobrze, a profil wydawał się przyjazny do szybkiego biegania. Nic bardziej mylnego… trasa była tak pofałdowana, że po pierwszych 4 kilometrach byłem już ugotowany i prowadząca trójka mi uciekła. W normalnych asfaltowych warunkach pewnie nie mieli by szans, no ale to jednak góry, trudna technicznie nawierzchnia (biegłem w startówkach), dużo podbiegów i zbiegów. Do tego ostatnie 1.5km prowadziło cały czas stokiem w dół. Do 3 miejsca zabrakło mi 10 sekund. Taki jest sport – trzeba było przełknąć gorzką pigułkę i jechać dalej. Na poprawę humoru rano zrobiłem 25km, a w niedziele po powrocie do domu machnąłem luźną dwunastkę na rozruszanie nóg. Wakacje zleciały nawet nie wiem kiedy, a ja nie pamiętam kiedy tak się wyspałem. 92.03 kilometrów w zakończonym tygodniu. Ten bieg to był kolejna nauka pokory.

Dziewiąty tydzień

Będę nudny – poniedziałek przerwa, wtorek rozbieganie, a środa to podbiegi. Czwartek mój ulubiony trening 20×400 – przerwa – 200m – trening na psychikę i tylko dla osób o mocnych nerwach. Piątek spokojne rozbieganie, a w sobotę 8x1km – przerwa – 500m. Prędkości znacząco inne niż miesiąc temu. Bez problemu trzymałem prędkość między 3:20 a 3:25. W niedziele zaliczyłem kolejne długie wybieganie – 28 kilometrów i skończyłem tydzień z 119 kilometrami. Bardzo pozytywny wynik. Tak naprawdę w tym momencie przyszła weryfikacja wszystkich założeń. Na dworze było tak gorąco, że odpuściłem bieg we Wrocławiu i postanowiłem przycisnąć i pobiec w Warszawie. Nie było sensu się męczyć i umierać w 30 stopniowym upale.

Dziesiąty tydzień

W poniedziałek wolne, wtorek 2x10x400m – przerwa – 200, czułem że jestem w gazie. Wszystko robiłem już poniżej 1:19 co bardzo mnie cieszyło. W środę zaliczyłem 15 kilometrów, a w czwartek 3x1km + 2×500 + 1x1km – wszystko naprawdę szybko jak na mnie. Nie obijałem się! W piątek 10km i w sobotę o 16:00 stanąłem na starcie Biegu Solidarności na 5.2km. 35 stopni ciepła i startujemy. Pierwszy kilometr 3:08, a ja mimo poprzednich dni czuję się naprawdę dobrze. Cały bieg poszedł pozytywnie. bo średnia prędkość wyniosła 3:15/km, z czego bardzo się cieszyłem. Do tego takie grono kibiców jakie miałem sprawiało, że aż chciało się biec. Dzień później w ramach Maratonu Wrocławskiego zaliczyłem 27 kilometrów wybiegania. Wszystko dość spokojnie, po 4:10/km. Biegłem sobie w butach treningowych, na każdym punkcie piłem po dwa kubki wody i pod domem zszedłem z trasy. Pewnie w takim czasie bez problemu doturlałbym się do mety, ale to nie miało dla mnie sensu.

Jedenasty tydzień

Zostały dwa tygodnie. Czułem się bardzo dobrze, a we wtorek zrobiłem jeszcze 16x400m – przerwa – 200m trucht. Te treningi mimo, że są strasznie ciężkie, przypadają mi do gustu. Wtorek/środa i czwartek to wypełniacze. W sobotę zrobiłem ostatni mocny akcent 3x3km – przerwa – 1km trucht. Już wiedziałem, że będzie dobrze. Prędkości były naprawdę wysokie. 3:30/km nie było jakimś wyzwaniem, ostatnie powtórzenie zrobione po 3:20/km poszło naprawdę luźno. Ma dobitkę zrobiłem 1km w 3:05 – noga naprawdę kręciła. W niedziele podczas 18km jednak było już ciężko, czułem te trójki w nogach. Od dzisiaj także zaczynałem dietę białkową i płukanie węglowodanów. Do obiadu jadłem już tylko białeczko i czekałem jak mój organizm to zniesie. Do maratonu został tydzień.

Dwunasty tydzień – ostatni

Poniedziałek wolne. Ostatni mocny trening na diecie we wtorek: 4x300m/500m – przerwa – po 300m 1:15/po 500m 2:30 w truchcie poszło bardzo dobrze. Czułem się w gazie. Z racji tego że w poniedziałek miałem wolne, zostało mi trochę mocy na wtorek. W środę dogorywałem i czekałem na wieczór, a w zasadzie na czwartek rano, bo wtedy mogłem się już najeść. W czwartek luźne rozbieganie 10km, piątek wolny, a w sobotę tylko luźny rozruch. W niedziele start w Maratonie Warszawskim! Wynik znacie :)!

Podsumowanie

Patrząc na to wszystko z perspektywy czasu te przygotowania były naprawdę szalone. Jestem ciekaw jak wypadłby maraton, gdybym pobiegł go dwa tygodnie wcześniej, ale tego nigdy się nie dowiem. Na mecie w Warszawie skakałem z radości i cieszyłem się jak dziecko z 2:41! Byłem naprawdę szczęśliwy. Wiem, że potrafię w bardzo krótkim czasie dojść do formy i uzyskać dobry wynik. Na pewno jakbym wydłużył przygotowania byłaby szansa na lepszy wynik, ale biorąc pod uwagę tempo i krótki czas mam się z czego cieszyć!

Chcesz biegać w ŚlęzakTeam napisz biegacz.piotr@gmail.com