Jesteśmy na dwudziestym kilometrze. Do końca biegu jeszcze kawał drogi. Półmaraton pokonuję w 1:17:44. Planowane było 1:17:13. Także znowu nic nie odrobiłem. Ale to dopiero połowa dystansu i nie chciałem szaleć, wypstrykać się ze wszystkich mocy jakie miałem. Widziałem że do mety jeszcze naprawdę daleko. Krok za krokiem pokonywałem kolejne metry BMW Berlin Marathon-u. Z każdym małym kroczkiem przesuwałem się w przód. Nie będę was ściemniał… ale nie pamiętam nic z trasy. Koło czego przebiegałem czy koło kogo. Było mi to naprawdę obojętne, byłem tak zapatrzony w asfalt, że nawet nie słyszałem krzyków ludzi i dopingu.

Zbliżałem się powoli do 25 kilometra. Wbiegłem na matę patrzę 1:32:01. Planowo miało być 1:31:49. Między 20 a 25 kilometrem było dość mocne szarpnięcie i dopięcie się do dość wartej grupy. Starałem się współpracować i wychodziłem czasami na czoło grupy. Pamiętam, że wiało tam dość mocno i starałem się także oszczędzać za plecami innych zawodników. Jeden Niemiec był tak wysoki, że stanowił całkiem solidną ochronę.

Między 25 a 30 kilometrem mijamy jakieś tereny zielone. Deszcz trochę ustał ale jest strasznie mokro a na asfalcie mamy bardzo dużo kałuż. Cały czas gapię się lekko przed siebie i nic nie jest mnie chyba w stanie wyprowadzić z równowagi. W myślach wiem że powoli zbliżam się do piątek pętli na wałach we Wrocławiu. Przecież to tam biegałem najwięcej trzydziestek! Miałem zakodowane że na punkcie muszę się stawić w czasie 1:50:00! Ten czas wyrył mi się w oczach jak nie wiem. Na 27 kilometrze wziąłem 3 żel. Był to żel Squeezy z kofeiną. Wciągnąłem go, aż miło. Zaraz był wodopój, wypłukałem usta i za niedługo zameldowałem się na 30 kilometrze – 1:50:13. Prawie idealnie. Miedzy tymi piątkami zaczęliśmy z grupą wyprzedzać tych co na początku przeholowali na początku. Kara dla nich była nieunikniona.

Powoli czekałem na ścianę… choć liczyłem że mój sposób żywienia nie pozwoli mi na nią. W końcu w myślach mówiłem sobie że jeszcze tylko dwie pętle na Sępolnie i jestem na mecie. Nie kalkulowałem po prostu powiedziałem sobie że trochę przycisnę. Po 30 kilometrze przede mną ruszył jakiś koleś w zielonej koszulce. Odbiegł na 20 – 30 metrów. Wystrzeliłem za nim i po chwili bez problemu go doszedłem, takie zrywy nie są bezpieczne, ale trzeba próbować. Po woli trasa zakręcała w taki sposób, że wiedziałem że wracamy do centrum.

Rzut Buffem

Trzymałem plecy zielonego ludka, a on dyktował bardzo dobre mocne tempo. Moja grupa wsparcia miała być na 40 kilometrze ale jak się okazało stali na około 34 kilometrze trasy. Byłem szczęśliwy, że ich widzę, ale tylko im machnąłem, że jest OK i pobiegłem dalej! Nie mniej jednak było to dla mnie strasznie ważne, że tam stali, kibicowali i wierzyli, że misja się powiedzie! Wznieciło we mnie to taką wiarę, że tempo zielonego kolesia zaczęło być za wolne. W momencie gdy zaczęliśmy przyspieszać zaczęliśmy mijać ludzi jak tyczki. Na 35 kilometr dobiegam z czasem 2:08:14 to tylko 9 sek wolniej od tego co planowałem. W głowie mam, że wbiegam już na ostatnią pętle na wałach. Koło 35 kilometra biorę kolejny żel z kofeiną, wciągam go bez problemu, zapijam i włączam piąty bieg. Już wtedy wiem, że ściany nie będzie. Nie ma co sobie jej wymyślać.

W myślach wydaje mi się że przyspieszam ale nie wiem z jaką prędkością biegnę. Wiem jednak, że jest dobrze. Mijam kolejnych biegaczy w takim tempie że nie powstydziłby się tego zwycięzca biegu. Naprawdę czuję się świetnie. Co prawda nogi mnie już bolą, stopy mam obolałe od zmoczonych skarpet ale zaciskam zęby i pędzę na oślep. 36, 37! Między tymi kilometrami wydarza się coś niesamowitego… Słyszę „Piotrek Ślęzak, Piotrek”! Przez chwilę zwątpiłem ale znam te głosy…To Krzysiek i Darek ze ŚlęzakTeam! Wyjechali specjalnie o 5:00 rano z Wrocławia żeby mi kibicować na trasie. Czuję na plecach takie ciarki, że aż trudno to opisać! Trzeba to po prostu przeżyć! Chłopaki jesteście niesamowici! Daliście mi wielkiego kopa do ostatecznego powalenia maratonu. Wiem, że chyba tylko bomba atomowa mogła by mi odebrać ten sukces, który zaraz się zmaterializuje. Niektórzy biegacze już idą… wymijam ich z prędkością pendolino. Uczucie wyprzedzania zawsze jest dodatkowo motywujące i napędza do szybszego biegu. Plansza z 40 kilometrem – zjawiam się tam w czasie 2:26:24. Staram się liczyć… nawet jak pobiegnę to po 4:00/km to i tak będzie życiówka.

Ja jedna nie zwalniam do 4:00/km tylko przyspieszam do 3:30/km. Pamięta że zostało około 5 zakrętów i zaraz będzie upragniona meta. Dyszę już jak parowóz, nie jest mi łatwo ale nie poddaje się. Wmawiam sobie dalej bieg po wałach i to, że muszę kogoś gonić. Mimo, że wyprzedzam kolejne rzesze biegaczy wiem, że muszę gonić tego jednego zawodnika z wałów, który mi ucieka. Ostatnia prosta, na bramie z piwem bezalkoholowym doping jest taki, że idzie ogłuchnąć! Widzę, już Bramę Brandenburską, a moja euforia osiąga niemal poziomu zen. Czuję dreszcze na plecach! Widzę bramę mety, tłum szaleje, wszyscy walą w bębny, klaszczą i krzyczą. Niesamowite uczucie! Na bramie uciekają sekundy, dociskam jeszcze ile pary w nogach i wpadam na metę! 2:34:05! Łzy mi lecą same z siebie! Nie jestem w stanie tego opisać jak jestem szczęśliwy i co się dzieje ze mną w środku. Euforia, szczęście, łzy i w głowie „dałeś chłopie radę”! Zrobiłeś to! Nikt Ci tego nie zabierze, ani nic już Ci nie stanie na przeszkodzie. UDAŁO SIĘ!

Przechodzę kawałek dalej! Zaczepia mnie Jerzy Dobosz, który mi gratuluje i robi ekstra fotkę z mety! Dziękuję. Idę w stronę strefy mety. Odbieram medal, wszyscy pytają jak się czuje, czy bieg się udał! Wolontariusze są niesamowici, Niemcy są naprawdę gościnni przynajmniej ja tak to odbieram! Dostaję folię, okrywam się nią aby nie zmarznąć. Wypijam wodę, ciepłą herbatę. Biorę swoje srebrne wdzianko i kieruję się do wyjścia. Oddaje chip, biorę browara bezalkoholowego i staram się ubrać. Powoli zmierzam do moich kibiców.

Foto Jerzy Dobosz

Widzę ich, machamy do siebie!

Wiecie co najbardziej zapamiętam?! Jak Klaudia do mnie biegnie z otwartymi ramionami, ja ryczę, Klaudia ryczy! Płaczemy razem i zarazem śmiejemy się do siebie jak dzieci! Niesamowite uczucia, dla których warto żyć! Jesteśmy szczęśliwy że wszystko to co zaplanowaliśmy udało się.

Tutaj chciałbym podziękować przede wszystkim Klaudii za to, że wytrzymała ze mną ostatnie 5 miesięcy bo tyle trwały te przygotowania. Dziękuję Ci Kochanie za wsparcie i za to że tworzymy taką drużynę! Kaśka Tobie za doping i wsparcie. Sophie i Grzesiu za pomoc w organizacji wszystkiego w Berlinie. Dodatkowo chciałbym podziękować całemu ŚlęzakTeam za wsparcie oraz za to, że później mój mail, telefon i Facebook się dosłownie palił! Jesteście niesamowici! Dziękuję wszystkim za gratulacje i za wiadomości wszelakiej maści!

Po biegu udaliśmy się na pyszny posiłek do Hinduskiej restauracji. Wciągnąłem to w 5 sekund :)!

Pewne wiele z Was zapyta co dalej?! Na razie będę spełniał się trenersko dlatego wszystkich, którzy chcą dołączyć do #ŚlęzakTeam zapraszam do kontaktu przez maila biegacz.piotr@gmail.com jeśli chcesz biegać świadomie i bez kontuzji to napisz do mnie! Dodatkowo uprzedzając pytania w przyszłym roku na pewno nie będę próbował łamać 2:30! Zostawiam sobie na później. Nie planuje także szybkich startów na 5, 10 czy 21 kilometrów!

Na koniec jeszcze jedno słowo… warto w siebie wierzyć! W roku 2017 w Pradze pobiegłem półmaraton w 1:16:13 – przygotowywałem się do tego startu sumiennie a skończył się klapą. Na maratonie drugą połówkę pobiegłem w 1:16:21…, a pierwszą w 1:17:44. Dodatkowo na 3 tygodnie przed maratonem zepsułem start w Półmaratonie Praskim gdzie pobiegłem 1:23… co kompletnie nie odzwierciedlało tego jak się czułem! Mimo wszystko zacisnąłem zęby i pokazałem, że mimo niepowodzeń, porażek warto trenować, warto w siebie wierzyć! Niech to będzie dodatkowa motywacja dla Was. Trzeba mieć mocną głowę i nigdy nie wątpić w siebie! To powtarzam swoim zawodnikom, zawsze ich motywuje do dalszej pracy mimo, że czasami coś się nie udaje! Nigdy, ale to nigdy nie poddawajcie się!

Przed startem byłem hm… zestresowany