Nie wiem od czego zacząć opisywać 44 BMW Berlin Marathon… cały czas się zastanawiam. Zacznę od początku. Zacząłem trenować, nie no żartuję nie będę aż tak przynudzać. Proces treningowy, wszelakie przygotowania opiszę w następnych postach. Jeszcze przez miesiąc będę was bombardował informacjami związanymi ze wszystkim co dotyczy maratonu. Nie zabrakło przygód i różnego rodzaju zwrotów akcji, ale o tym później.

Przyjazd do Berlina

Razem z Klaudią moją żoną i Kasią moją siostrą do Berlina dotarliśmy około 1:30 w nocy już w sobotę. Odebrał nas mój kuzyn Grzesiek. W mieszkaniu u Grześka byliśmy przed druga, a koło 2:30 poszliśmy spać. Spałem tej nocy do 10:30 po tym wszystkim zrobiłem 4.5 kilometrowy rozruch. Nie było za bardzo gdzie biegać dlatego nie miałem nawet jak przetestować swój organizm czy wszystko gra czy nie. Po śniadaniu metrem ruszyłem do biura i na expo. Była godzina 14:30 gdy dojechałem na miejsce. To chyba największy peak jeśli chodzi o odwiedziny. Jestem ciekaw czemu organizatorzy przenieśli biuro zawodów ze starego lotniska do dość ciasnych pomieszczeń trochę bliżej centrum. Może dojazd miał znaczenie, albo nie potrzebowali tyle miejsca.

 

Expo

Jestem pod wrażeniem. Do strefy z numerami startowymi mogli wejść tylko zawodnicy. Każdy na wejściu otrzymał płócienną bransoletkę na rękę. Szczerze to zostawiam ją sobie i będę z nią paradował dalej po Wrocławiu, a co! Po zaobrączkowaniu szukałem stanowisk z oznaczonymi numerami stanowisk… niestety nie było ich. Jak się okazało można było podejść gdzie się chce. Po pokazaniu kody QR wolontariusz wkładał numer do drukarki i drukował numer! Byłem pod wrażeniem bo usprawnia to sprawę segregacji, szukania numerów startowych. Do tego ilość stanowisk była tak imponująca, że mimo walących tłumów nie było mowy o kolejce. Niesamowite! Numer odbierałem może 30 sekund. W torbie były ulotki, gąbka, żel do mycia, dezodorant, chip i garść ulotek. Za ponad 100 euro to całkiem bogaty pakiet (mówię to z przymrużeniem oka do wszystkich, który mówią że u nas maraton kosztuje 80 lub 100zł).

Po odebraniu numerów poszedłem pozwiedzać EXPO. Które miało nie 5 stanowisk tylko chyba z 500 stanowisk z takimi firmami, których w życiu na oczy nie widziałem. Wszystko na expo Berlin Marathon dotyczyło biegania. Po prostu byłem pod wrażeniem tego ile jeszcze firm jest do odkrycia u nas w Polsce. Żeby zrozumieć to o czym mówię to trzeba to po prostu zobaczyć. Oczywiście było wiele marek które odnajdziemy w Polsce, ale dużą większość stanowiły te których na co dzień u nas nie znajdziecie. W miedzy czasie zatrzymałem się, kupiłem bezalkoholowe piwko i ruszyłem dalej zwiedzać. Na jednej hali zebrali się tylko wystawcy, którzy reklamowali swoje biegi. Można tam poznać naprawdę ciekawe kierunki. Czas szybko mijał, a ja nie chciałem za bardzo męczyć nóg dlatego ruszyłem z powrotem do domu. O 16:30 zjadłem makaron z sosem pomidorowym, zupę krem pomidorowy oraz sałatkę z oliwą z oliwek. Na kolację dobiłem się jeszcze węglowodanami i 21:30 wylądowałem w łóżku. Wziąłem sobie tabletkę z melisą i zasnąłem jak dziecko.

Poranek

Obudził mnie budzik o 5:30. Szybki prysznic i przed szóstą wciągnąłem jajecznicę z 3 jajek wraz z ciemnym chlebem i kolejne dwie kromki zjadłem z dżemem. Byłem najedzony. Wszystko zapiłem herbatą z miodem i ruszyłem na krótki spacer. Chodziłem tak 20 minut aby pobudzić trawienie. W końcu udało się iść do WC i o 7:00 byłem gotowy do wyjścia. O 7:30 wyjechaliśmy metrem na dworzec główny.

Tam już było 800 metrów do strefy tylko dla biegaczy. Przed płotem dostałem kilka kopów na szczęście oraz buziaki i uściski i o 8:20 rozstaliśmy się z moją grupą wsparcia. Wolnym krokiem ruszyłem szukać swojej strefy. Buty startowe miałem na nogach. Biegłem w Zoom Streak 6. Do tego zdjąłem już długie spodnie i maszerowałem w tych których miałem startować. Na górze pod bluzą i dwoma bawełnianymi koszulkami miałem startówkę. Nim doszedłem do strefy A minęło trochę czasu. Na miejscu byłem koło 8:40, obejrzałem co gdzie jest i jeszcze postanowiłem zaatakować WC. Nic nie zapowiadało nagłej zmiany akcji… Idąc do WC ugryzła mnie osa… cholera ja jestem uczulony na osy… myślę… przecież kur%$# ja zaraz spuchnę…! W głowię tysiąc myśli, że już mam po biegu, że jeszcze nie zacząłem i będę musiał się wycofać… płakać mi się chce… Obserwuję to miejsce jest duże kółko na około, ale nie panikuje. Choć miejsce swędzi jak cholera! Mówię sobie, że jakiś cholerny owad mnie nie pokona, że to nie może się tak skończyć. Staję w tej kolejce, obserwuję swoją łydkę czy nie dzieje się z nią nic niepokojące. Tak osa na domiar złego ugryzła mnie w łydkę czyli w miejsce, które musi być niezmiernie aktywne podczas biegu. Nie mniej jednak adrenalina przed startem była tak duża, że z nogą nic się nie dzieje jedynie jest brzydki odczyn. W końcu dostaję się do WC, po wyjściu biorę jeszcze stoperan i zostaje mi 14 minut na rozgrzewkę.

Biegam tam i z powrotem przez niecały kilometr. Robię standardowe wymachy i rozciąganie. Sikam jeszcze ze 3 razy co by nic w pęcherzu nie mieć na biegu. Do startu zostają 4 minuty, rozbiegam się i pędzę do swojej strefy… ludzie jeszcze stoją przy WC i czekają… 🙂 nie wiem czy zdążyli. Moja strefa A jest dość pusta. Staję zaraz za chyba największa bramą startową jaką w życiu widziałem… Zaczynają prezentację ELIT-y, przyglądam się na telebimie elicie. Berlin Marathon w tym roku zaprosił najlepszych z najlepszych. Samą biegową śmietankę. Spiker zaczyna odliczanie… 5, 4, 3, 2,1. Balony lecą w górę, a barwny tłum wylewa się na ulice Berlina. Na plecach czuję dreszcze. Euforia jest niesamowita, czegoś takiego jeszcze nigdy nie przeżywałem. Szybko jednak przeganiam myśli i staram się skupić na tym co ważne czyli na biegu.

Pierwsze metry nie są łatwe… wszyscy się pchają. Dostaję ze 2 lub 3 razy z łokcia, każdy chce byś z przodu. Ja się nie pcham i staram się uspokoić oraz złapać rytm. Obiegnięcie złotej Elzy to niesamowite uczucie. Ten posąg ma coś w sobie, a obiegnięcie go powoduje takie emocje, których nie umiem opisać. Od starty widzę pełno ludzi! Kibice którzy dopingują maratończyków. Pierwszy kilometr mija w strasznym ścisku w 3:40. GPS i oznaczony kilometr zgrywa mi się idealnie. Myślę w głowie, super oby tak dalej. Tak naprawdę tego pierwszego kilometra w ogóle nie poczułem tak jak bym nie biegł. Czułem lekkość w nogach. Biegniemy cały czas prosto drugi kilometr przebiegam w 3:43 ale zaczynają się schody, zegarek zaczyna pokazywać pierdoły. Zaczyna się rozjazd między tym co na garminie a tym co na znacznikach. Po 2.5 kilometrach trasa skręca w prawo. Niby biegnę w grupie ale ciągle przeskakuje między jakimiś grupkami nie łapie żadnych pleców bo albo ktoś biegnie za wolno, albo za szybko. Staram się złapać rytm ale nie wiem dokładnie jak biegnę bo zegarek ze mną nie współpracuje. Trzeci kilometr i jakieś bzdety z zegarka. W głowie tysiąc myśli, ale nie poddaje się. Biegnę spokojnie, przynajmniej tak mi się wydaje.

Mijamy czwarty kilometr, patrzę na zegarek ale nim przeliczam to co na zegarku a to co na znacznikach mija za dużo czasu. Jestem skupiony jak nigdy. Wyobrażam sobie, że biegnę po wrocławskich wałach na Sępolnie. 5 kilometr jest wielki zegar, który wskazuje czas 18:49 to dużo wolniej niż zaplanowałem. Myślę trudno, biegnę dalej. Zaraz za piątką jest wodopój, ludzie się pchają… ciężko złapać kubek. Wypijam dwa łyki i biegnę dalej. Biegniemy cały czas prosto. Szósty kilometr i dalej krok za krokiem, w głowię zrobiłem pierwszą pętle na Sępolnie. Wiem, że siódmym kilometrze ma stać Klaudia, Kasia, Grzesiu i Sophia. Zaczynam ich wypatrywać. Stali mniej więcej w tym miejscu w którym się umówiliśmy. Na ręce miałem buffa, zdjąłem go i wyrzuciłem w stronę Klaudii. Biegnę dalej. Przebiegłem siedem kilometrów nie jestem zmęczony ale zaczyna padać deszcz… nie jestem zadowolony bo zacznie przez to wzrastać wilgotność, a do tego na asfalcie zaczynają się robić kałuże. Modlę się aby przestało padać, ale niestety nie przestaje. Na trasie jest tyle ludzi, że nie widzę znacznika 8 kilometra.

Na razie wszystko układa się dobrze. Zaraz za 9 kilometrem wypada bufet z wodą bananami. Zauważam go w ostatniej chwili, chwytam żel, zjadam go w zastraszającym tempie i popijam wodą. Resztką wody płuczę usta i jadę z koksem dalej. Na 10 kilometrze widzę zegar, który pokazuje 37:19. Wiem że na kartce rozpisałem czas poniżej 37 minut wiem, że jestem opóźniony, ale brak zegarka skutecznie uniemożliwia mi kontrolowanie tempa. Mogę polegać tylko na swoim nosie i swoich nogach. 11 kilometr biegnie mi się swobodnie, przed 12 kilometrem znowu woda i dwa łyki. Uważam, że warto nawet jak jest chłodno, pada deszcz pić wodę. Organizm musi być cały czas nawodniony. 13, 14 kilometr mija jak z bicza strzelił. Wbiegam na matę 15 kilometra, widzę zegar 55:37 a miałem mieć 55:19. Prawie 40 sekund do tyłu. Staram się jedna nie szarżować i nie kozaczyć czy pajacować. Jeszcze jest za daleko do mety. Na 17 kilometrze znowu kilka łyków wody. Przed 20 kilometrem wciągam kolejny żel i popijam wodą. Na 20 kilometrze melduję się z czasem 1:13:48, a miałem mieć 1:13:34. Trochę nadrabiam. Nie wiem jak to robię bo nie kontroluję tempa. Przesuwam się do przodu ale nie kontroluję tego jak bardzo. Biegnie mi się dobrze i powoli kończę 4 pętle na wrocławskich wałach. Cały czas takie myśli chodzą mi głowie… Jestem tak skupiony że nie widzę nic oprócz swojego daszku, asfaltu i ewentualnie nóg, które są przede mną…

To nie koniec emocji… na kolejną część zapraszam już jutro! Będzie się działo!

Chcesz dołączyć do #ŚlęzakTeam? Napisz na biegacz.piotr@gmail.com i dowiedź się więcej! Nie czekaj zacznij trenować przez internet świadomie, odpowiedzialnie i bez kontuzji! Nie wahaj się i napisz do mnie :)!