But to najważniejszy atrybut każdego biegacza – co do tego nie ma wątpliwości. Ich staranny dobór zapewnia nam komfort uprawiania naszej pasji, ale też pozwala unikać kontuzji. Jeśli macie czasem ochotę zamienić bieżnię, asfalt czy leśne ścieżki na parkiet, kort czy zieloną trawę – nie powinniście zmieniać tych przyzwyczajeń i obniżać standardów. Dla tych ostatnich, bodaj najliczniejszej grupy – amatorów naszego sportu narodowego jest ta recenzja. Przed wami Nike Mercurial Superfly V.

Oczekiwania były duże. To w końcu flagowy model Nike’a – model, w którym padały najważniejsze bramki na Mistrzostwach Świata czy w Lidze Mistrzów. Model noszony przez najlepszych, którego twarzą jest sam Cristiano Ronaldo. Czy sprawdził się na orlikach i podwrocławskich kartofliskach? Przekonajmy się.

Od dawna jestem wierny temu modelowi – nie lubię zmieniać czegoś, co się świetnie sprawdza. Jak w starym piłkarskim przysłowiu nie zmienia się zwycięskiego składu, tak i ja nie zmieniam obuwia na inne niż to, w którym zawsze czułem się najlepiej i grałem najlepsze mecze. Zdobyłem się jednak na odwagę i postanowiłem spróbować wersji z „kołnierzem” czy jak kto woli „skarpetą”.

Już po wyjęciu z pudełka miałem przeczucie, że dokonałem dobrego wyboru. Wprawdzie moje ostatnie Vapory VIII były już trochę leciwe, co mogło nieco pogłębić szok, którego doznałem trzymając je w ręce po raz pierwszy. Superlekkie i bardzo solidnie wykonane – to dwie kluczowe rzeczy, które mogłem ocenić na tym etapie. Do wyboru najwyższych modeli z serii zawsze skłania mnie dodatkowe wzmocnienie między cholewką a podeszwą – newralgiczne miejsce, w którym najczęściej buty ulegają zniszczeniu i stają się bezużyteczne. Najważniejszy test dopiero przed nimi – czas coś pokopać.

Zakładając je na nogę po raz pierwszy, wciąż najbardziej ciekawiło mnie nowe dla mnie rozwiązanie – kołnierz z użyciem technologii Flyknit (Racery to moje ulubione buty – w tym wypadku to fajny smaczek). Można wyczuć lepsze dopasowanie w okolicach kostki – taki był przecież główny cel tego wynalazku. Nie uznałbym tego jednak za coś niezbędnego. W ferworze walki podczas meczu szybko o tym zapomniałem. Znać o sobie dały za to lekkość, która daje przewagę nad przeciwnikiem wtedy, gdy liczy się szybkość oraz fenomenalne wręcz czucie piłki, do którego przyzwyczaiłem się już grając w Vaporach. Najnowsza seria Mercuriali zachowała świetną wentylację, co w połączeniu ze wspomnianą wcześniej lekkością sprawia, że w Superfly stopa „męczy” się mniej, niż w innych butach w których miałem okazję grać. Znacie to uczucie kiedy w ostatnich minutach macie na nodze piłkę meczową i nie macie „z czego” uderzyć? Nie, te buty nie zrobią za was treningu, który pozwoli tego uniknąć, ale na pewno nie stanie się to z ich powodu.

Ostatecznie, Nike Mercurial Superfly V zgodnie z przewidywaniami okazały się dobrym wyborem. Model z każdą kolejną serią zachowuje swoje najważniejsze właściwości, dla których miliony zawodników z całego świata wybiegają w nich na trening czy mecz, w B-klasie czy Champions League. Niezywkle mała waga (194 gramy dla rozmiaru 8,5US), bardzo solidne wykonanie, świetne dopasowanie i czucie piłki – to rzeczy których oczekuję od moich korków i mogę je z czystym sumieniem polecić każdemu, kto ma podobne priorytety.